2. Pożar i odbudowa Łazienek w Rymanowie Zdroju

Nadszedł wrzesień 1912 roku. Odbywały się wówczas na pobliskich terenach i na granicy ówczesnych Węgier, a dzisiejszej Słowacji, manewry austrowęgierskie, na które pojechaliśmy dla oglądnięcia ruchów wojsk do pobliskiego uzdrowiska słowackiego Bardejów. Było to wszystko ogromnie ciekawe. Widziałem wówczas mnóstwo artylerii, konnicy, samochodów. Wszystko to było niesłychanie interesujące. Powróciliśmy do domu.

Następnego dnia nastąpiła katastrofa, która na długi czas pogrążyła Rymanów w wielkich trudnościach finansowych. Otóż kolumna wojska austriackiego wycofywała się z Przełęczy Dukielskiej przez Jaśliska ku twierdzy Przemyśl, która była wtedy największą twierdzą na terenie Galicji. W kolumnie tej popsuł się samochód dowódcy czy jakiegoś wyższego oficera. Nieduży samochód osobowy. I samochód ten został ściągnięty do naszego warsztatu, który znajdował się przy kotłowni i łazienkach - w odległości, powiedzmy, jakieś 300-400 m od naszego domu, po drugiej stronie rzeczki Taby. Uzdrowisko całe budowane było wówczas wyłącznie z drewna. Upał był ogromny, wiatr silny, niebezpieczeństwo pożaru ogromne. Nasz, ukochany zresztą, szofer Sarnecki, jeden z pierwszych polskich szoferów wykształconych we Wiedniu, w latach kiedy mój ojciec kupił swój pierwszy samochód gdzieś około roku 1893, tenże pan Sarnecki chciał naprawić samochód wojskowy zostawiony tam przez żołnierzy i wyciągnął z warsztatu tzw. kuźnię polową, która służyła do rozgrzewania kolby do lutowania. Ale zapomniawszy jeszcze jakichś przyrządów czy materiałów do lutowania wszedł ponownie do warsztatu zostawiając kuźnię z zapalonym ogniskiem przy samochodzie. Gdy powrócił palił się już dach drewniany na łazienkach. Była godzina punkt 12, a w Rymanowie Zdroju o 12 maszynista, właśnie pan Sarnecki, dawał sygnał gwizdkiem parowym na kotle, który ogrzewał i zasilał łazienki. I rzeczywiście, usłyszeliśmy w domu z odległości tych paruset metrów gwizd syreny, ale która, zamiast zaprzestać sygnału po paru sekundach czy po pół minucie, nieprzerwanie w dalszym ciągu wyła. Wszyscy pobiegli do okien. I co się okazało, całe łazienki i najlepsza, i najładniejsza, willa Świtezianka stały już w ogniu. Olbrzymi wicher, który dął wzdłuż doliny, jak zwykle, porywał już gonty zapalone, które spadały na las i dalsze zabudowania uzdrowiska. Straż zdrojowa rymanowska, składająca się z sikawki zaprzężonej w konie, nadjechała niebawem – czego ja już nie widziałem, bo mnie odprowadzono do dyrekcji uzdrowiska o paręset metrów poniżej, abym nie widział dalej tego pożaru – więc straż ta podjechała, ale nikt nie ośmielił się przejechać przez płonącą bramę, którą trzeba było wjechać na obejście palącej się willi i łazienek.

Ojciec mój, jak opowiadano, wskoczył na kozioł, zaciął konie i galopem przejechał przez tę palącą się bramę, ale ogony koni się zapaliły. Do tego stopnia ogień był już rozpowszechniony. Próbowano gasić ten pożar, to nic nie dało. Rezultatem było spalenie się szeregu budynków, sklepów, mieszkań, pensjonat duży, już wspomniana najlepsza willa umeblowana wiedeńskimi meblami, całe łazienki. Jednym słowem, ruina kompletna. Poza tym spaliło się kilka hektarów lasu przylegającego, który też trudno było zagasić. Na szczęście dla wsi, poniżej zabudowanej, a która składała się z domów pokrytych strzechami, co było niesłychanie niebezpieczne ze względu na szalejący pożar, na szczęście dla tej wsi już tam kwaterowały wojska i te przy pomocy różnych środków gasiły wybuchające tu i tam pożary, ponieważ zapalone gonty z dachów leciały jak takie oszalałe bażanty i spadały na wieś.

Chałupa w Rymanowie Zdroju na początku XX wieku.
Tak wyglądały wtedy chałupy w Rymanowie Zdroju i okolicach.

Pamiętam jeszcze, że po jednym czy dwóch dniach, kiedy poszedłem z ojcem jako mały chłopczyk na to pogorzelisko, które dymiło ciągle jeszcze, ojciec mój przyniósł stalową taśmę, jaką używają geometrzy, i z budowniczym z miasteczka wytyczali już zręby nowych łazienek, które następnie zostały wybudowane i w 1914 r. na wiosnę już uruchomione. Budową kierował Nadziakiewicz, bardzo miły budowniczy z miasteczka Rymanowa, a wszystkie sprawy techniczne zostały powierzone firmom czeskim, zwłaszcza Stroirni Praskiej, która wyposażyła łazienki w nowoczesne wanny kwasoodporne, w ogrzewanie centralne, bojlery, kotły wysokoprężne i wiele innych urządzeń, o których nie marzyły jeszcze uzdrowiska polskie, poza takimi jak Krynica czy wyjątkowo inne.

Łazienki rymanowskie po odbudowie (po 1914 roku).
Łazienki rymanowskie po odbudowie (uruchomione w 1914 roku).

Przypominam sobie z tego czasu wypadek, który nastąpił w czasie zabezpieczania przed korozją jednego z dwu bojlerów w kotłowni. Bojlery o średnicy 2,5 m i długości 2,5 m, w formie walców miały jeden nieduży właz, przez który wchodził robotnik i wewnątrz przy pomocy lampy lutowniczej tam zabezpieczał powłokę bojlera od wewnątrz przed korozją. Nie wiem jak to się stało, w każdym razie nastąpił wybuch, czy to lampa eksplodowała, czy coś innego się stało, w każdym razie robotnik ten, Czech, został bardzo ciężko poparzony i w stanie groźnym dla zdrowia odwieziony do jednego z domów, tzw. zielonego domu, w którym otoczony opieką lekarską i pielęgniarską leżał, a ja od czasu do czasu przychodziłem tam i słyszałem straszliwe jęki i wyraz największej boleści tego nieszczęśliwego człowieka. Zostało mi to na całe życie w pamięci jako przestroga dla tzw. bhp, bezpieczeństwo i higiena pracy.

Łazienki były duże, piętrowe, bardzo przestronne, niesłychanie przyjemne i funkcjonalne. Podłogi były z tzw. teracco, sztucznego marmuru, co należało do wielkiej rzadkości w tym czasie. W 1914 r. na wiosnę uzdrowisko ruszyło i dalej spełniało swoje zadania. Ale równocześnie, na skutek trudności finansowych, ojciec mój był zupełnie oblężony przez swoich wierzycieli. Już wczesnego ranka na schodach wejściowych do naszej willi, gdzie mieszkaliśmy (willa „Pod Gołąbkiem”, taka willa w stylu szwajcarskim), już stał taki wierzyciel mojego ojca, jeden z żydowskich bankierów małego kalibru, z miasteczka, i z plikiem weksli już czekał na wymianę tych weksli, podpisy itd. Ojciec mój całymi nocami pracował i ogromnie się zamartwiał tą sytuacją.

Kabina do kąpieli solankowo-jodobromowej.
Zakład Kąpielowy w Rymanowie-Zdroju (zdjęcie z okresu 1929-1939).

Ale w tym czasie rozpoczęły się badania geologiczne za ropą naftową. Poznałem w tym czasie kilku ówcześnie sławnych geologów, jak Zuber, Rogala, paru innych, którzy stale do nas przyjeżdżali, badali warunki geologiczne i kopali szurfy (wkopy) dla powierzchniowych badań warstw geologicznych. Rezultatem było nabycie przez Anglika Mc Givera terenów naftowych w lasach mojego ojca. O dziwo, w 1914 r. nawiercono dość duże złoże ropy naftowej, które dało, jak na ówczesne czasy, duże efekty, powiedzmy po kilka wagonów dziennie ropy naftowej, te wagony były małe, 10-tonowe. No, ale to był wielki skarb i to dopomogło w wygrzebaniu się Rymanowa z ciężkiej sytuacji finansowej. Ale przewaga tych pieniędzy wpłynęła dopiero później, o czym jeszcze powiem.

Następny rozdział: 3. Polowania na Rysie i Samochody w Rymanowie Zdroju
  

1. Wstęp i najmłodsze lata

Mamy dziś 20 stycznia 1982 roku. Rozpoczął się parę dni temu drugi miesiąc stanu wojennego w Polsce [wprowadzonego 13 grudnia 1981 roku]. Czas, w którym trudno jest prowadzić właściwą działalność, którą dotąd prowadziłem – konsultacje, posiedzenia, spotkania [dotyczące balneologii *), nauki o wodach leczniczych], w tej chwili uniemożliwione – postanowiłem poświęcić nagraniu garści wspomnień z mojego życia i przekazać je w ten sposób moim wnukom.
Parokrotnie proponowano mi, abym moje wspomnienia, dość barwne, dość długiego życia liczącego [wówczas] prawie 76 lat, spisał. No, niestety, dotąd czasu na to nie było. Jedyna rzecz, którą dotąd zrobiłem to rozpoczęcie, a właściwie doprowadzenie do połowy, pamiętnika z mojego pobytu w Indiach jako eksperta ONZ. Ale to będzie także przedmiotem krótkiej pogadanki w ramach tego zestawu wspomnień.
Dla porządku przypomnę, że urodziłem się w Rymanowie Zdroju w dniu 30 maja 1906 roku, jako syn najstarszy z drugiego małżeństwa Jana Potockiego i Marii z Szajerów. Moje starsze rodzeństwo z pierwszego małżeństwa mojego ojca z Różą Wodzicką składało się wówczas z najstarszej córki Teresy, niestety zaginionej czy zmarłej w Samarkandzie w czasie ostatniej wojny, Aleksandra o 10 lat ode mnie starszego i Jadwigi, która już również nie żyje. **)

Jakie są moje najdawniejsze wspomnienia z lat dziecinnych? Otóż przypominam sobie, że stałem na żwirze boso w namiocie fotografa, który miał zrobić moje zdjęcie, które do dziś dnia posiadam – a przypuszczalnie miałem wtedy jakieś lat 3,5 [czyli mógł to być rok 1909-1910] – zafascynowany motocyklem, bardzo starym motocyklem, z przyczepką, który stał przed tym namiotem, a należał do fotografa. I pamiętam jeszcze, że przyczepka była wyplatana z takiego jakiegoś materiału podobnego do łoziny.

Motocykl z przyczepką obudowaną wikliną, z około 1910 roku.
Ten motocykl mógł wyglądać mniej więcej tak...

Inne jeszcze, bardzo wczesne, wspomnienie gdy miałem lat zapewne 5 [rok 1911?], to wspomnienie z podróży z moim ojcem i matką, siostrą mojej matki - ciocią Krajewską, i starszym rodzeństwem nad Adriatyk, do dzisiejszej [w czasie nagrywania tego tekstu] Jugosławii. Był to kraj należący wówczas do monarchii austrowęgierskiej, podobnie jak Galicja, w której mieszkaliśmy. Toteż nie było trudności natury paszportowej czy jakiejś wizowej i można było w każdej chwili tam wjechać. Przyjechaliśmy najpierw do Budapesztu, gdzie z braku miejsca w hotelu ja nocowałem na kanapce u fryzjera. I rzecz zabawna, do dziś pamiętam zapach jakiejś brylantyny czy jakichś innych rzeczy używanych do włosów. No i bardzo nieprzyjemna rzecz, noc spędzona na niewygodnej kanapce. A potem podziwianie z niesłychanym entuzjazmem statków, które płynąc po Dunaju i podpływając pod mosty kładły na sobie kominy. Statki, jak wiadomo, wówczas posiadały kominy wysokie, napędzane były przy pomocy kotłów parowych, więc trzeba było dobrego spalania, te statki podpływając pod mosty kładły kominy jak gdyby na swoim grzbiecie. To mnie zupełnie zafascynowało.

A potem wspomnienia z ówczesnej Arakuzy, z kilku jeszcze miejscowości nad Adriatykiem. Przepiękne krajobrazy. Zamek czy pałac Miramare, w którym z daleka obserwowaliśmy śniadanie arcyksięcia austriackiego przy stoliczku w parku. Obserwowaliśmy to zza kraty, która oddzielała teren parku od wsi czy miasteczka gdzie to się znajdowało. No i temu podobne wspomnienia.

Zamek Miramare, około roku 1880.
Zamek Miramare, leżący obecnie w północno-wschdnich Włoszech, około roku 1880.

A następnie powrót przez Wiedeń. We Wiedniu utkwiła mi w pamięci nieprzyjemna sprawa, mianowicie ojciec zaprowadził nas na obiad do znanej, popularnej restauracji Rathauskeller pod Ratuszem Wiedeńskim, gdzie stał pięknie nakryty stół z białym ogromnym obrusem, gdzieśmy wszyscy siedzieli wkoło, a ojciec mój zamówił sobie piwo ciemne w wysokiej wąskiej szklaneczce. Ja przez nieuwagę potrąciłem szklaneczkę, piwo wylało się na stół robiąc olbrzymią plamę brązową na śnieżnobiałym wykrochmalonym obrusie. Moja rozpacz nie znała granic. Ze łzami w oczach słuchałem wymówek kelnera, który po niemiecku oświadczył, że będę musiał pójść i pocałować praczkę w rękę, żeby ją przeprosić za taką szkodę wyrządzoną. Było to dla mnie druzgocące.

Główna sala jadalna restauracji Rathauskeller pod Ratuszem Wiedeńskim w roku 1899.
Tak wyglądała w roku 1899 główna sala jadalna restauracji Rathauskeller pod Ratuszem Wiedeńskim.

Pamiętam jeszcze powrót do Polski w bardzo brzydki deszczowy dzień i przesiadanie z pociągu na pociąg w strugach deszczu. I jeszcze jak dziś pamiętam głos sprzedawczyni czy sprzedawcy, który przed pociągiem wołał „kiełobasa, kanapki, oranżada, piwo”.

Pociąg Kolei Wiedeńskiej w 1913 roku.
Tak wyglądał w 1913 roku pociąg Kolei Wiedeńskiej.

Lata wczesnego dzieciństwa upływały mi wśród miłości rodziców i rodzeństwa, wśród spacerów, wycieczek w najbliższą i dalszą okolicę, jazdy samochodami, a było ich wtedy dwa w naszym domu, a potem trzy. I tak miło płynął czas.

Następny rozdział: 2. Pożar i odbudowa Łazienek w Rymanowie Zdroju
________________________________

*) Balneologia (z łac.: balneum - łaźnia, z gr.: lógos - słowo, nauka) – jedna z najstarszych dziedzin medycyny uzdrowiskowej zajmująca się badaniem właściwości leczniczych wód podziemnych i borowin oraz zastosowaniem ich w lecznictwie, zwłaszcza terapii chorób przewlekłych.

**) Więcej informacji o genealogii najbliższej rodziny na stronach Sejm-Wielki.pl