4. Wybuch I Wojny Światowej i ucieczka z Rymanowa do Kuźnic (1914)

W lecie 1914 r. wybuchła I wojna światowa. Zrobiła ona na nas wielkie wrażenie. A poza tym, w czasie rewizji, którą żandarmi austriaccy zrobili we wsi Deszno, na części której leżało uzdrowisko Rymanów Zdrój, w cerkwi znaleziono dokument, który był spisem zakładników, którzy mieli być wywiezieni w głąb Rosji w przypadku gdy wejdzie armia rosyjska na te tereny. Na tej liście, w tym spisie widniał mój ojciec, zresztą trzykrotnie będący członkiem parlamentu we Wiedniu, poza tym dr Ignacy Bielecki - lekarz i przyjaciel naszej rodziny, który dożył 100 lat ordynując jeszcze w miasteczku Rymanowie, który był chrzestnym ojcem mojej siostry Zosi, wielkim przyjacielem mojego ojca i wspólnie z nim działaczem społecznym na tym terenie. I trzeci, Fidler gospodarz z pobliskiej Kryńkówki. Dwaj pierwsi, mój ojciec i dr Bielecki, wyjechali przed wkroczeniem armii rosyjskiej, Fidler pozostał. Rzeczywiście został on aresztowany, wywieziony w głąb Rosji i po ciężkich chorobach i pobytach w obozach został z powrotem skierowany już do wolnej Polski.

Zanim nastąpił nasz wyjazd z Rymanowa, tzw. uciekinierka, przypominam sobie piękny i rozczulający fakt przebywania w Rymanowie Zdroju Legionu Wschodniego pod dowództwem gen. [Józefa] Hallera [wówczas, w połowie września 1914 roku, Haller był w randze kapitana]. Legion Wschodni ciągnął od wschodu poprzez Rymanów na zachód i tutaj jakieś 3 dni w Rymanowie przebywali żołnierze. Mój ojciec wraz z gen. Hallerem naszą Isottą w towarzystwie adiutanta gen. Hallera, Skólskiego, udali się na objazd okolicznych miejscowości na zachód od Rymanowa celem przygotowania kwater dla Legionu Wschodniego na następne etapy marszu. [Z dat przemarszu Legionu wynika, że w Rymanowie stacjonował około 13-15.09.1914]

Gen. Józef Haller.
Józef Haller (1873-1960)
Generał broni Wojska Polskiego, legionista, harcmistrz, Przewodniczący ZHP, Prezes Komitetu PCK, działacz polityczny i społeczny, kawaler Orderów: Orła Białego i Virtuti Militari.

Smutny był nasz wyjazd na tułaczkę z Rymanowa. Żegnani przez służbę, przeważnie kobiety, bo mężczyźni już poszli do wojska, wsiedliśmy do trzech pojazdów, mianowicie landauera tzw. dużego pojazdu konnego zaprzężonego w nasze własne siwe konie, którymi powoził mój ojciec. W powozie tym jechała moja matka, pani Krajewska moja ciotka, pani Martha Opi - Francuzka nasza, i małe dziewczynki - moje siostry, Zofia i Lilii. Drugim pojazdem jechała moja siostra Terenia powożąc, bardzo lubiła powozić, Jadzia - druga siostra i furman, który towarzyszył nam część drogi. Trzecim pojazdem i najgorszymi końmi, nabytymi już okazyjnie w ostatniej chwili, powoziliśmy z moim bratem Aleksandrem po kolei. A oba, drugi i trzeci pojazd były to proste wozy zaopatrzone w budy podobne do cygańskich, które można było w czasie pogody zdejmować.

Pierwszy dzień podróży, 15 września, spędziliśmy jadąc do Moderówki do pradziadka naszego Tomasza Gorayskiego i tam nocowaliśmy.

Dwór Gorayskich z początku XIX wieku w Moderówce (Szebnie).
Dwór Gorayskich z początku XIX wieku w Moderówce (Szebnie).

Następną noc spędziliśmy w Szymbarku na plebanii, przyparci przez pchły, bo poprzednio uciekający uciekinierzy zostawili masę nieporządku i brudu za sobą. Potem jechaliśmy w kierunku Czorsztyna i dojeżdżając do Czorsztyna wieczorem konie, którymi ja powoziłem, zaczęły już się kłaść na drodze ze zmęczenia, tak że musiałem zbierać koniczynę po polach i znosić im tak, ażeby chciały jeszcze parę kroków dojść do przełęczy. [Ignacy miał wtedy 8 lat.] Z przełęczy zjechaliśmy do Czorsztyna i tam w karczmie nocowaliśmy. [Tak mogła wyglądać trasa tego przejazdu]

Następnym etapem były Kuźnice, które należały wraz z Zakopanem i częścią Tatr do naszego wuja Władysława Zamojskiego, który był nieobecny, był we Francji. Zamieszkaliśmy w tzw. Restauracji, do tej pory istniejącym budynku. Obok nas zajmowali część mieszkania Władysławowie Sapiehowie z dwiema córkami. On, kuzyn mego ojca, z Krasiczyna.

Restauracja w Kuźnicach.
Restauracja w Kuźnicach. Zdjęcie z lat 1910-1930.

Trzyletni nasz pobyt w Zakopanem to osobny rozdział mojej młodości. Tam przede wszystkim poznałem księdza [Władysława] Korniłowicza, współtwórcę zakładu dla ociemniałych w Laskach. Był on wtedy kapelanem legionów, ale chory na płuca skierowany został na leczenie do Zakopanego. I tam przygotowywał mnie do pierwszej komunii świętej, która nastąpiła 8 grudnia 1914 r. w zakładzie wychowawczym dla dziewcząt, w tzw. Zakładzie Kórnickim, fundowanym przez Jadwigę Zamojską i Władysława Zamojskiego.
Następny rozdział: [to jest ostatni wpisany rozdział].

3. Polowania na Rysie i Samochody w Rymanowie Zdroju

W tym czasie Rymanów słynął (...) z dobrego polowania na grubą zwierzynę, zwłaszcza dziki, a przede wszystkim rysie.

Ojciec mój miał rekord Polski co do liczby zabitych rysi, było ich 12. A wszystkie padły na terenie Rymanowa Zdroju i otaczających lasów, które ojciec mój dzierżawił dla celów myśliwskich. 3 z tych rysi zostały zabite tzw. trypletem, trzema strzałami z trzech luf drylinga, w zimie, w czasie kiedy mój ojciec chorował, ale mimo to podjechał sankami na wskazane mu przez naszego ukochanego starszego gajowego Wółczańskiego stanowisko. I tam dopiero przy drugim pędzeniu, w warunkach ciężkiej zimy i okiści, na mojego ojca wyskoczyły z konarów wysokiej jodły nad potokiem 3 rysie, jeden po drugim. Mój ojciec strzelał do nich, one spadały w potok i w ogóle nikt nie wiedział na początku czy one poszły dalej czy zabite. Największym okazem był samiec mierzący 180 cm długości, więc zupełnie wyjątkowy, jak na nasze polskie warunki. To był samiec, była jeszcze samica i młode.

Ryś - lądowy ssak drapieżny z rodziny kotowatych.
Ryś - gatunek lądowego ssaka drapieżnego z rodziny kotowatych.Występuje w Europie i Azji, jest jednym z największych drapieżników Europy.
Na podstawie: Wikipedii.

Co do innej zwierzyny, to nie było jej dużo. Lisy, rogacze, ale na rogacze nikt właściwie w tym czasie nie polował, zające. Chyba kłusowników też było sporo, więc i drobnej zwierzyny mało.

Dryling to łamana broń myśliwska o trzech lufach
Dryling to łamana broń myśliwska o trzech lufach, zwykle jedna jest na naboje kulowe, a dwie na śrutowe. Spotyka się także dryling-ekspresy o dwóch lufach kulowych i jednej śrutowej oraz drylingi ze wszystkimi lufami gwintowanymi. Na zdjęciu dryling współczesny.

Jeszcze parę słów o motoryzacji tego czasu. Rymanów wyjątkowo był wyposażony w samochody, bo w czasie, który tu opisuję, do pierwszej wojny światowej, były w Rymanowie 3 samochody. Pierwszy z nich Lesdorf, jeden z piętnastu egzemplarzy samochodów prymitywnych dość, zbudowanych pod Wiedniem, nosił na sobie tabliczkę z napisem „Lesdorf bei Wien jahr 1892”, więc bardzo stary egzemplarz. Był to samochód dziwny, o dziwnym wyglądzie, ale już na pneumatykach. Wąziutkich, cienkich pneumatyczkach, bardzo lichych gumach. Tylne koła wysokie, przednie malutkie, radiator z przodu, a za nim od razu kierownica kierowcy i reszta w kształcie break'a. Pasażerowie wchodzili do tego samochodu po schodkach od tyłu. Nad samochodem była galeryjka z takim daszkiem z frędzelkami. Wszystko razem było krzyżówką powozu konnego i samochodu. Samochód ten napędzany był silnikiem jednocylindrowym, rodzaj diesla, ale na benzynę. Zapuszczało go się w ten sposób, że nalewało się najpierw alkoholu na miseczkę, która otaczała sztyft, rodzaj świecy, na jedynym cylindrze, który posiadał ten samochód. Gdy ten sztyft się rozgrzał, wtedy kręciło się korbą, zapalało silnik w ten sposób i silnik pracował. Sprzęgło polegało na pasie z wolnym kołem i z ostrym kołem, podobnie jak na przykład na tartaku czy obrabiarce. Ogromna skrzynia biegów między tylnymi kołami. Hamulec polegał na ściąganiu stalowej liny dookoła bębna, wyżłobionego bębna, który był po każdej stronie samochodu przy tylnym kole. Bardzo był to dziwny samochód. Szedł z szybkością ok. 40 km na godzinę, niemniej ojciec mój nawet do Wiednia parokrotnie nim jeździł. A w okolicy budził ten samochód sensację i popłoch wśród koni. Było bardzo wiele wypadków, często nawet sądowe sprawy, bo konie po prostu szalały ze strachu. Naszym szoferem był pan Sarnecki, ten właśnie, który nieszczęsnym przypadkiem spalił Rymanów niechcący, ale był ogólnie wenerowany *) i lubiony.

Austriacki Lesdorf z 1892 roku w Rymanowie, zdjęcie z około 1904 roku. Od lewej: Aleksander Potocki (1896-1982, przyrodni brat Ignacego), Jadwiga (1899-1963, przyrodnia siostra Ignacego), Teresa (1895-1942, przyrodnia siostra Ignacego), opiekunka dzieci (bona), szofer Sarnecki, ojciec Ignacego - Jan Nepomucen (1867-1943). Samochód został prawdopodobnie zarekwirowany przez niemieckie wojska w czasie pierwszej wojny światowej.

Później, już przed samą II wojną światową, były jeszcze dwa inne samochody. Jeden to była duża limuzyna składana z różnych części różnych firm, ale przeważnie Isotta Fraschini, która wtedy cieszyła się wielką sławą, jak w Anglii Rolls-Royce.

Jeden z modeli samochodów Isotta Fraschini.
Jeden z modeli samochodów Isotta Fraschini,oznaczanych inicjałami IF, produkowanych w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku.

Poza tym mały samochód osobowy, dobry, Laurin & Klement, dzisiejsza Skoda.

Samochód Laurin & Klement z 1921 roku.
Samochód Laurin & Klement z 1921 roku.

Przypominam sobie taką scenę, że wyjeżdżaliśmy tym Laurin Klementem, otwartym oczywiście, gdzieś na wycieczkę. Panowie i szofer mieli okulary, takie składane okulary, z dużym skórzanym otokiem, a panie nosiły woalki, gęste woalki na kapeluszach na to, żeby nie wpadł im jakiś owad do oka czy pyły. Poza tym na drogach było bardzo dużo kurzu. I mnie, który marzył o tym, żeby mieć na nosie okulary, ponieważ byłem na to za mały, więc włożono mi czapkę i na to woalkę, nie woalkę tylko taki welon gruby. Ja zapłakiwałem się zupełnie i cała wycieczka była zmarnowana dla mnie, bo tak się wstydziłem, że mnie ubrano jak dziewczynkę.
Następny rozdział: 4. Wybuch I Wojny Światowej i ucieczka z Rymanowa do Kuźnic
________________________________

*) Weneracja: cześć, szacunek, poważanie.

2. Pożar i odbudowa Łazienek w Rymanowie Zdroju

Nadszedł wrzesień 1912 roku. Odbywały się wówczas na pobliskich terenach i na granicy ówczesnych Węgier, a dzisiejszej Słowacji, manewry austrowęgierskie, na które pojechaliśmy dla oglądnięcia ruchów wojsk do pobliskiego uzdrowiska słowackiego Bardejów. Było to wszystko ogromnie ciekawe. Widziałem wówczas mnóstwo artylerii, konnicy, samochodów. Wszystko to było niesłychanie interesujące. Powróciliśmy do domu.

Następnego dnia nastąpiła katastrofa, która na długi czas pogrążyła Rymanów w wielkich trudnościach finansowych. Otóż kolumna wojska austriackiego wycofywała się z Przełęczy Dukielskiej przez Jaśliska ku twierdzy Przemyśl, która była wtedy największą twierdzą na terenie Galicji. W kolumnie tej popsuł się samochód dowódcy czy jakiegoś wyższego oficera. Nieduży samochód osobowy. I samochód ten został ściągnięty do naszego warsztatu, który znajdował się przy kotłowni i łazienkach - w odległości, powiedzmy, jakieś 300-400 m od naszego domu, po drugiej stronie rzeczki Taby. Uzdrowisko całe budowane było wówczas wyłącznie z drewna. Upał był ogromny, wiatr silny, niebezpieczeństwo pożaru ogromne. Nasz, ukochany zresztą, szofer Sarnecki, jeden z pierwszych polskich szoferów wykształconych we Wiedniu, w latach kiedy mój ojciec kupił swój pierwszy samochód gdzieś około roku 1893, tenże pan Sarnecki chciał naprawić samochód wojskowy zostawiony tam przez żołnierzy i wyciągnął z warsztatu tzw. kuźnię polową, która służyła do rozgrzewania kolby do lutowania. Ale zapomniawszy jeszcze jakichś przyrządów czy materiałów do lutowania wszedł ponownie do warsztatu zostawiając kuźnię z zapalonym ogniskiem przy samochodzie. Gdy powrócił palił się już dach drewniany na łazienkach. Była godzina punkt 12, a w Rymanowie Zdroju o 12 maszynista, właśnie pan Sarnecki, dawał sygnał gwizdkiem parowym na kotle, który ogrzewał i zasilał łazienki. I rzeczywiście, usłyszeliśmy w domu z odległości tych paruset metrów gwizd syreny, ale która, zamiast zaprzestać sygnału po paru sekundach czy po pół minucie, nieprzerwanie w dalszym ciągu wyła. Wszyscy pobiegli do okien. I co się okazało, całe łazienki i najlepsza, i najładniejsza, willa Świtezianka stały już w ogniu. Olbrzymi wicher, który dął wzdłuż doliny, jak zwykle, porywał już gonty zapalone, które spadały na las i dalsze zabudowania uzdrowiska. Straż zdrojowa rymanowska, składająca się z sikawki zaprzężonej w konie, nadjechała niebawem – czego ja już nie widziałem, bo mnie odprowadzono do dyrekcji uzdrowiska o paręset metrów poniżej, abym nie widział dalej tego pożaru – więc straż ta podjechała, ale nikt nie ośmielił się przejechać przez płonącą bramę, którą trzeba było wjechać na obejście palącej się willi i łazienek.

Ojciec mój, jak opowiadano, wskoczył na kozioł, zaciął konie i galopem przejechał przez tę palącą się bramę, ale ogony koni się zapaliły. Do tego stopnia ogień był już rozpowszechniony. Próbowano gasić ten pożar, to nic nie dało. Rezultatem było spalenie się szeregu budynków, sklepów, mieszkań, pensjonat duży, już wspomniana najlepsza willa umeblowana wiedeńskimi meblami, całe łazienki. Jednym słowem, ruina kompletna. Poza tym spaliło się kilka hektarów lasu przylegającego, który też trudno było zagasić. Na szczęście dla wsi, poniżej zabudowanej, a która składała się z domów pokrytych strzechami, co było niesłychanie niebezpieczne ze względu na szalejący pożar, na szczęście dla tej wsi już tam kwaterowały wojska i te przy pomocy różnych środków gasiły wybuchające tu i tam pożary, ponieważ zapalone gonty z dachów leciały jak takie oszalałe bażanty i spadały na wieś.

Chałupa w Rymanowie Zdroju na początku XX wieku.
Tak wyglądały wtedy chałupy w Rymanowie Zdroju i okolicach.

Pamiętam jeszcze, że po jednym czy dwóch dniach, kiedy poszedłem z ojcem jako mały chłopczyk na to pogorzelisko, które dymiło ciągle jeszcze, ojciec mój przyniósł stalową taśmę, jaką używają geometrzy, i z budowniczym z miasteczka wytyczali już zręby nowych łazienek, które następnie zostały wybudowane i w 1914 r. na wiosnę już uruchomione. Budową kierował Nadziakiewicz, bardzo miły budowniczy z miasteczka Rymanowa, a wszystkie sprawy techniczne zostały powierzone firmom czeskim, zwłaszcza Stroirni Praskiej, która wyposażyła łazienki w nowoczesne wanny kwasoodporne, w ogrzewanie centralne, bojlery, kotły wysokoprężne i wiele innych urządzeń, o których nie marzyły jeszcze uzdrowiska polskie, poza takimi jak Krynica czy wyjątkowo inne.

Łazienki rymanowskie po odbudowie (po 1914 roku).
Łazienki rymanowskie po odbudowie (uruchomione w 1914 roku).

Przypominam sobie z tego czasu wypadek, który nastąpił w czasie zabezpieczania przed korozją jednego z dwu bojlerów w kotłowni. Bojlery o średnicy 2,5 m i długości 2,5 m, w formie walców miały jeden nieduży właz, przez który wchodził robotnik i wewnątrz przy pomocy lampy lutowniczej tam zabezpieczał powłokę bojlera od wewnątrz przed korozją. Nie wiem jak to się stało, w każdym razie nastąpił wybuch, czy to lampa eksplodowała, czy coś innego się stało, w każdym razie robotnik ten, Czech, został bardzo ciężko poparzony i w stanie groźnym dla zdrowia odwieziony do jednego z domów, tzw. zielonego domu, w którym otoczony opieką lekarską i pielęgniarską leżał, a ja od czasu do czasu przychodziłem tam i słyszałem straszliwe jęki i wyraz największej boleści tego nieszczęśliwego człowieka. Zostało mi to na całe życie w pamięci jako przestroga dla tzw. bhp, bezpieczeństwo i higiena pracy.

Łazienki były duże, piętrowe, bardzo przestronne, niesłychanie przyjemne i funkcjonalne. Podłogi były z tzw. teracco, sztucznego marmuru, co należało do wielkiej rzadkości w tym czasie. W 1914 r. na wiosnę uzdrowisko ruszyło i dalej spełniało swoje zadania. Ale równocześnie, na skutek trudności finansowych, ojciec mój był zupełnie oblężony przez swoich wierzycieli. Już wczesnego ranka na schodach wejściowych do naszej willi, gdzie mieszkaliśmy (willa „Pod Gołąbkiem”, taka willa w stylu szwajcarskim), już stał taki wierzyciel mojego ojca, jeden z żydowskich bankierów małego kalibru, z miasteczka, i z plikiem weksli już czekał na wymianę tych weksli, podpisy itd. Ojciec mój całymi nocami pracował i ogromnie się zamartwiał tą sytuacją.

Kabina do kąpieli solankowo-jodobromowej.
Zakład Kąpielowy w Rymanowie-Zdroju (zdjęcie z okresu 1929-1939).

Ale w tym czasie rozpoczęły się badania geologiczne za ropą naftową. Poznałem w tym czasie kilku ówcześnie sławnych geologów, jak Zuber, Rogala, paru innych, którzy stale do nas przyjeżdżali, badali warunki geologiczne i kopali szurfy (wkopy) dla powierzchniowych badań warstw geologicznych. Rezultatem było nabycie przez Anglika Mc Givera terenów naftowych w lasach mojego ojca. O dziwo, w 1914 r. nawiercono dość duże złoże ropy naftowej, które dało, jak na ówczesne czasy, duże efekty, powiedzmy po kilka wagonów dziennie ropy naftowej, te wagony były małe, 10-tonowe. No, ale to był wielki skarb i to dopomogło w wygrzebaniu się Rymanowa z ciężkiej sytuacji finansowej. Ale przewaga tych pieniędzy wpłynęła dopiero później, o czym jeszcze powiem.

Następny rozdział: 3. Polowania na Rysie i Samochody w Rymanowie Zdroju
  

1. Wstęp i najmłodsze lata

Mamy dziś 20 stycznia 1982 roku. Rozpoczął się parę dni temu drugi miesiąc stanu wojennego w Polsce [wprowadzonego 13 grudnia 1981 roku]. Czas, w którym trudno jest prowadzić właściwą działalność, którą dotąd prowadziłem – konsultacje, posiedzenia, spotkania [dotyczące balneologii *), nauki o wodach leczniczych], w tej chwili uniemożliwione – postanowiłem poświęcić nagraniu garści wspomnień z mojego życia i przekazać je w ten sposób moim wnukom.
Parokrotnie proponowano mi, abym moje wspomnienia, dość barwne, dość długiego życia liczącego [wówczas] prawie 76 lat, spisał. No, niestety, dotąd czasu na to nie było. Jedyna rzecz, którą dotąd zrobiłem to rozpoczęcie, a właściwie doprowadzenie do połowy, pamiętnika z mojego pobytu w Indiach jako eksperta ONZ. Ale to będzie także przedmiotem krótkiej pogadanki w ramach tego zestawu wspomnień.
Dla porządku przypomnę, że urodziłem się w Rymanowie Zdroju w dniu 30 maja 1906 roku, jako syn najstarszy z drugiego małżeństwa Jana Potockiego i Marii z Szajerów. Moje starsze rodzeństwo z pierwszego małżeństwa mojego ojca z Różą Wodzicką składało się wówczas z najstarszej córki Teresy, niestety zaginionej czy zmarłej w Samarkandzie w czasie ostatniej wojny, Aleksandra o 10 lat ode mnie starszego i Jadwigi, która już również nie żyje. **)

Jakie są moje najdawniejsze wspomnienia z lat dziecinnych? Otóż przypominam sobie, że stałem na żwirze boso w namiocie fotografa, który miał zrobić moje zdjęcie, które do dziś dnia posiadam – a przypuszczalnie miałem wtedy jakieś lat 3,5 [czyli mógł to być rok 1909-1910] – zafascynowany motocyklem, bardzo starym motocyklem, z przyczepką, który stał przed tym namiotem, a należał do fotografa. I pamiętam jeszcze, że przyczepka była wyplatana z takiego jakiegoś materiału podobnego do łoziny.

Motocykl z przyczepką obudowaną wikliną, z około 1910 roku.
Ten motocykl mógł wyglądać mniej więcej tak...

Inne jeszcze, bardzo wczesne, wspomnienie gdy miałem lat zapewne 5 [rok 1911?], to wspomnienie z podróży z moim ojcem i matką, siostrą mojej matki - ciocią Krajewską, i starszym rodzeństwem nad Adriatyk, do dzisiejszej [w czasie nagrywania tego tekstu] Jugosławii. Był to kraj należący wówczas do monarchii austrowęgierskiej, podobnie jak Galicja, w której mieszkaliśmy. Toteż nie było trudności natury paszportowej czy jakiejś wizowej i można było w każdej chwili tam wjechać. Przyjechaliśmy najpierw do Budapesztu, gdzie z braku miejsca w hotelu ja nocowałem na kanapce u fryzjera. I rzecz zabawna, do dziś pamiętam zapach jakiejś brylantyny czy jakichś innych rzeczy używanych do włosów. No i bardzo nieprzyjemna rzecz, noc spędzona na niewygodnej kanapce. A potem podziwianie z niesłychanym entuzjazmem statków, które płynąc po Dunaju i podpływając pod mosty kładły na sobie kominy. Statki, jak wiadomo, wówczas posiadały kominy wysokie, napędzane były przy pomocy kotłów parowych, więc trzeba było dobrego spalania, te statki podpływając pod mosty kładły kominy jak gdyby na swoim grzbiecie. To mnie zupełnie zafascynowało.

A potem wspomnienia z ówczesnej Arakuzy, z kilku jeszcze miejscowości nad Adriatykiem. Przepiękne krajobrazy. Zamek czy pałac Miramare, w którym z daleka obserwowaliśmy śniadanie arcyksięcia austriackiego przy stoliczku w parku. Obserwowaliśmy to zza kraty, która oddzielała teren parku od wsi czy miasteczka gdzie to się znajdowało. No i temu podobne wspomnienia.

Zamek Miramare, około roku 1880.
Zamek Miramare, leżący obecnie w północno-wschdnich Włoszech, około roku 1880.

A następnie powrót przez Wiedeń. We Wiedniu utkwiła mi w pamięci nieprzyjemna sprawa, mianowicie ojciec zaprowadził nas na obiad do znanej, popularnej restauracji Rathauskeller pod Ratuszem Wiedeńskim, gdzie stał pięknie nakryty stół z białym ogromnym obrusem, gdzieśmy wszyscy siedzieli wkoło, a ojciec mój zamówił sobie piwo ciemne w wysokiej wąskiej szklaneczce. Ja przez nieuwagę potrąciłem szklaneczkę, piwo wylało się na stół robiąc olbrzymią plamę brązową na śnieżnobiałym wykrochmalonym obrusie. Moja rozpacz nie znała granic. Ze łzami w oczach słuchałem wymówek kelnera, który po niemiecku oświadczył, że będę musiał pójść i pocałować praczkę w rękę, żeby ją przeprosić za taką szkodę wyrządzoną. Było to dla mnie druzgocące.

Główna sala jadalna restauracji Rathauskeller pod Ratuszem Wiedeńskim w roku 1899.
Tak wyglądała w roku 1899 główna sala jadalna restauracji Rathauskeller pod Ratuszem Wiedeńskim.

Pamiętam jeszcze powrót do Polski w bardzo brzydki deszczowy dzień i przesiadanie z pociągu na pociąg w strugach deszczu. I jeszcze jak dziś pamiętam głos sprzedawczyni czy sprzedawcy, który przed pociągiem wołał „kiełobasa, kanapki, oranżada, piwo”.

Pociąg Kolei Wiedeńskiej w 1913 roku.
Tak wyglądał w 1913 roku pociąg Kolei Wiedeńskiej.

Lata wczesnego dzieciństwa upływały mi wśród miłości rodziców i rodzeństwa, wśród spacerów, wycieczek w najbliższą i dalszą okolicę, jazdy samochodami, a było ich wtedy dwa w naszym domu, a potem trzy. I tak miło płynął czas.

Następny rozdział: 2. Pożar i odbudowa Łazienek w Rymanowie Zdroju
________________________________

*) Balneologia (z łac.: balneum - łaźnia, z gr.: lógos - słowo, nauka) – jedna z najstarszych dziedzin medycyny uzdrowiskowej zajmująca się badaniem właściwości leczniczych wód podziemnych i borowin oraz zastosowaniem ich w lecznictwie, zwłaszcza terapii chorób przewlekłych.

**) Więcej informacji o genealogii najbliższej rodziny na stronach Sejm-Wielki.pl